DOM BOŻY W BUDOWIE (GDZIEŚ POD GDAŃSKIEM)
Nieliczni znajomi, których wtajemniczyłem w to przedsięwzięcie reagowali z niedowierzaniem, patrząc na mnie jak na kogoś, kto stracił poczucie rzeczywistości. Faktycznie, siedemdziesiąty trzeci rok życia oraz stan zdrowia adekwatny do wieku i „wzmocniony” lekarską diagnozą o konieczności wymiany obydwu stawów kolanowych to nie są atuty przydatne do wykonania systemem gospodarczym choćby ogrodowej altany. A w tym wypadku cel był zdecydowanie poważniejszy; budowa od podstaw i własnym sumptem Oratorium Rzymskokatolickiego zdolnego pomieścić w godziwych warunkach nie mniej pół setki osób pragnących wysłuchać tradycyjnej Mszy świętej. Co zatem legło u podstaw takiej decyzji? Mówiąc krótko: wiara katolicka i wynikające z niej przekonanie, że z pomocą Matki Bożej Królowej Polski powinno się udać.
To przekonanie znalazło potwierdzenie w dotychczasowym zaawansowaniu budowy. Po niespełna pół roku od symbolicznego wbicia łopaty w ziemię obiekt już stoi, a jego zadaszenie oraz wykonany dokładnie w czwartek 7 listopada 2024 roku montaż okien i drzwi, pozwalają myśleć o kontynuowaniu prac także w warunkach zimowych. Pozwalają też na rozpoczęcie równoległej inicjatywy dziennikarskiej mającej na celu szukanie naśladowców, gotowych powiększyć ciągle skromną liczbę Oratoriów w naszej Ojczyźnie.
„Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Powiedz mu o swoich planach”. Mam świadomość tej prawdy lecz wiem też, że bez względu na dalsze losy mojej budowy jako dziennikarz dysponujący własnym środkiem przekazu mam wręcz obowiązek, po pierwsze – utwierdzać w słusznym wyborze ludzi, którzy znacznie wcześniej niż ja podjęli oratoryjne wyzwanie organizując miejsca do odprawiania tradycyjnych Mszy św. w swoich domach bądź mieszkaniach, po drugie – dzielić się „inwestorskimi” doświadczeniami z każdym, kto chciałby pójść tą samą drogą.
Zacznę od wskazania kilku najistotniejszych przesłanek, które uwzględniłem zanim zapadła ostateczna decyzja o budowie Oratorium. Ich poznanie powinno przekonać Czytelników, że w tym wypadku nie kierowałem się samymi uczuciami lecz, co najmniej w takim samym stopniu, racjonalną analizą stanu Kościoła po sześćdziesięciu latach żydomasońskiego przewrotu znanego jako II Sobór Watykański oraz wynikającym stąd szukaniem sposobów na utrzymanie wśród rodaków prawdziwej, tradycyjnej wiary katolickiej jako jedynej drogi do zbawienia.
ŚWIĄTYNIE ZBUDOWANE PRZEZ NASZYCH PRZODKÓW: NIE DO ODZYSKANIA
Zacznę od osobistego przykładu. W 2023 roku przez kilka miesięcy czyniłem starania o spotkanie z metropolitą gdańskim, abp. Tadeuszem Wojdą, aby jako wierny i zarazem dziennikarz katolicki zaapelować o wskazanie choćby jednego z wielu pustoszejących kościołów gdańskich do odprawiania tradycyjnej Mszy świętej. Niestety, nie doczekałem się tego zaszczytu. Z komunikatów publikowanych na stronie Archidiecezji mogłem dowiedzieć się natomiast o wielogodzinnych spotkaniach abp. Wojdy z szafarzami profanującymi Sakrament Komunii czy z sekciarzami funkcjonującymi w ramach tzw. neokatechumenatu. Na kilkanaście minut rozmowy o prawach wiernych chcących pozostać przy Świętej Tradycji gdańskiemu „pasterzowi” zabrakło czasu.
Ostatecznie sprawę przesądził – bez spotkania, tylko w rozmowie telefonicznej – upoważniony przez swojego przełożonego kanclerz kurii, ks. Rafał Detlaff. Stwierdził, że wyznaczenie jakiegokolwiek kościoła na Msze tradycyjne absolutnie nie wchodzi w grę. To jest decyzja ostateczna i nieodwołalna. Co ciekawe, nie pytany, z własnej inicjatywy i jakby z nieukrywaną satysfakcją dodał, że abp. Wojda osobiście zakazał odprawiania nawet mszy indultowych w wyznaczonym do tego celu kościele pod wezwaniem Św. Ignacego na gdańskiej Oruni. Powód? Zakwaterowani w pobliżu tego kościoła alumni czyli studenci pierwszego roku seminarium, najpewniej zafascynowani pięknem tradycyjnej liturgii Mszy św., zaczęli dopytywać się swoich przełożonych o możliwość wprowadzenia nauki na ten temat do programu studiów. Teraz nie ma Mszy, więc nie ma pytań. Indultowcom pozostała msza w kościele pw. Św. Barbary, dzielonym z posoborowcami i ozdobionym wielkim obrazem Karola „Santo Subito” Wojtyły na ścianie ołtarzowej. Nawet Matka Boża, przysłonięta ekranem od rzutnika, nie ma takiej ekspozycji.
Dla pełnej jasności – abp. T. Wojda, pełniący aktualnie także funkcję przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski to nie jakiś wyjątek lecz obowiązujący standard. Polska hierarchia, zdominowana przez żydochazarskich przechrztów oraz cierpiących na zaawansowaną żydofilię szabes-gojów godzi się co najwyżej na msze indultowe. Te bowiem można w każdej chwili zlikwidować, w dodatku – bez ponownego wnoszenia do prezbiterium masońskiego stołu jako ołtarza. Przykład ze wspomnianym wcześniej kościołem św. Ignacego dowodzi tego wymownie.
Całkowicie nie podzielam zatem optymizmu tych, którzy liczą, że czas a zwłaszcza pustoszejące z każdym rokiem kościoły stwarzają realną wizę ich odzyskania dla Świętej Tradycji. Nic z tych rzeczy. Przykład krajów Europy zachodniej, zwłaszcza sodomickiej Ho(mo)landii przekonują, że dalsze losy świątyń katolickich w Polsce są już przesądzone. Zresztą, po co sięgać po przykłady z eurokołchozu. W ubiegłym roku w publikacji pt. „SYNAGOGA SZATANA W BUDOWIE” zamieściliśmy wymowne zdjęcia z 2013 roku, pokazujące jak z kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Królowej Różańca Świętego w gdańskiej dzielnicy Przymorze uczyniono arenę dla popisów żydowskich klezmerów z dodatkowym, mocnym akcentem w postaci talmudycznej menory umieszczonej na ołtarzu.
Jeśli posoborowi księża robiący przy masońskich stołach za barmanów i wodzirejów heretyckich „uczt” nie będą w stanie utrzymać „owieczek” w liczbie gwarantującej znaczący elektorat dla POPiS-owych zdrajców, wówczas kościoły zostaną przekształcone w muzea. A będą to muzea specyficzne; metodycznie wyczyszczone z najważniejszych eksponatów, zwłaszcza z ciała Jezusa Chrystusa na krzyżach (norma w sekcie protestanckiej) oraz figur i obrazów Najświętszej Marii Panny i wszystkich świętych. Proboszczowie zostaną przerobieni w kustoszów, a część dotychczasowych księży zastąpi cywilna agentura pilnująca, aby ich szef trzymał się ściśle swojej nowej roli. To oczywiście, wariant najbardziej optymistyczny. Przykład wyżej wspomnianych państw zachodnich przekonuje, że daleko popularniejszym rozwiązaniem jest przekształcanie kościołów w muzea sztuki „nowoczesnej” oraz sale koncertowe i dyskoteki udostępniane także na koncerty satanistów. A stąd tylko krok nawet do burdeli i miejsc schadzek dla sodomitów. To już sprawdziło się w „rozwiniętych krajach europejskich”, więc i my nie możemy być gorsi.
O instrumentalnym traktowaniu posoborowego Kościoła można było przekonać się w okresie tzw. pandemii. PiS-owcy sypnęli mocno groszem dla zażydzonej hierarchii, aby uzyskać jej wsparcie w tresowaniu obywateli. Mówi się o kwocie sięgającej 900 mln zł, jaką żydochazar Mateusz Morawiecki miał napełnić kieszenie purpuratów. Opłaciło się. Żadna policja nie byłaby w stanie dyscyplinować ogłupiałych „katolików” tak skutecznie, jak to zrobili księża. Kościoły albo zamknięte zupełnie, albo dopuszczone dla liczby wiernych mniejszej niż liczba służby kościelnej.
Wraz z żoną powodowany ciekawością trafiłem w okresie covidowej dyktatury do kościoła pw. Św. Elżbiety w Gdańsku. Nasza dwójka była pod opieką – uwaga! – dwóch księży i jednego ministranta w prezbiterium, jednego spowiednika w konfesjonale i jednego organisty (wiadomo w którym miejscu). Przy okazji – to wymowny dowód na jawny debilizm, a raczej mongolizm posoborowych „katolików”, bowiem nie wykorzystali nawet prawa do obecności w ww. kościele aż… 5 (słownie: pięciu) wiernych. Wybrali wariant sugerowany przez kościelną hierarchię; udział we mszy, a nawet przyjmowanie komunii za pośrednictwem… telewizora lub komputera.
Z tak posłusznego, by nie powiedzieć otępiałego, elektoratu nie zrezygnuje żaden polityk, nawet jawnie wrogi Kościołowi. W przedwyborczej kampanii Koalicja Obywatelska, z Donaldem Tuskiem, niemieckim agentem na czele deklarowała swoim wyznawcom całkowitą likwidację Funduszu Kościelnego. I co? W 2023 roku wysokość tego funduszu wynosiła dokładnie – to dane Ministerstwa Finansów – 216 mln zł, natomiast w tym zamiast spaść do zera wzrosła do 257 mln zł, czyli o blisko 20 procent. Powód tej wolty jest oczywisty; ćwierć miliarda złotych to pryszcz wobec wizji dziesiątków miliardów do zagarnięcia przez POPiS-owych złodziei, zwłaszcza, że i tak na składkę dla purpurowych wyznawców Mamony złożą się – nie tylko pozostający pod ich wpływem – „novusowi” katolicy.
Podsumowując: po blisko 60 latach posoborowia kościoły w Polsce nadają się bardziej do całkowitego wyburzenia (zwłaszcza te nowoczesne w kształcie skoczni narciarskich, wyciskarek do cytrusów, mongolskich jurt i naziemnych bunkrów) lub przynajmniej do dekonsekracji i wypalenia ogniem żydomasońskich przeróbek (świątynie tradycyjne budowane do połowy XX wieku) niż do bezproblemowego przekształcenia w miejsca powrotu i kultywowania Świętej Tradycji. Bez względu na słuszność tej tezy, jedno jest pewne; bez organizacji, a najlepiej budowy od podstaw Oratoriów Rzymskokatolickich przedsoborowego Kościoła nie odzyskamy.
Osobistą, bez pretendowania do wyrażenia racji bezdyskusyjnych, odpowiedź na pytanie jak tego dokonać przedstawiam poniżej, zaczynając od elementarnych, wyłącznie moich, założeń poprzedzających decyzję o budowie Oratorium.
MIEJSCE: W ZASIĘGU WIĘKSZOŚCI WIERNYCH, TAKŻE UBOŻSZYCH
W praktyce tradycyjnego Kościoła dopuszcza się możliwość uzyskania dyspensy z powodu braku uczestnictwa w Mszy św., jeśli odległość naszego domu od miejsca jej odprawiania przekracza 100 km, względnie – tu mamy drugą wersję – godzinę podróżowania. Zmieszczenie się w ww. limitach czyni bowiem bardziej dostępnym cotygodniowe wypełnianie trzeciego przykazania Dekalogu („Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”) także przez osoby mniej zamożne, korzystające z komunikacji publicznej lub organizujące składkowe wyjazdy samochodem.
W odniesieniu do lokalizacji Oratorium w samym centrum Gdańsku (choć to rozwiązanie praktycznie nierealne) oznaczałoby to objęcie dominującej części województwa pomorskiego, zamieszkałej przez znacznie powyżej miliona osób, z Trójmiastem na czele. Wprawdzie na tym obszarze już funkcjonuje rektorat Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X oraz około dziesięciu kościołów indultowych lecz, po pierwsze – Oratoria Rzymskokatolickie to nie jest oferta dla wielbicieli łaciny i pięknych szat liturgicznych, po drugie – osobiście lubię trudne wyzwania.
STATUS: NAJLEPIEJ WŁASNOŚCIOWY
Wśród działających aktualnie Oratoriów Rzymskokatolickich w Polsce proporcje między obiektami dzierżawionymi i będącymi własnością indywidualną są niemal równe, przy czym w tych drugich liczba wiernych rośnie wyraźnie szybciej. Powód jest oczywisty; niższe koszty utrzymania, na które muszą składać się sami wierni. W wypadku dzierżawy poza większym wysiłkiem finansowym nie do pominięcia pozostaje ryzyko niespodziewanego wypowiedzenia umowy przez wynajmującego i zmuszenia najemcy do pogodzenia się z utratą pieniędzy zainwestowanych w remont obiektu oraz jego wyposażenie, nie zawsze do wykorzystania w nowym miejscu. Nie lekceważyłbym również wątku moralnego. Wśród wynajmujących Polacy i katolicy raczej nie dominują, co zazwyczaj oznacza nabijanie kabzy geszefciarzom różnej – przeważnie talmudycznej – maści i skazywanie się na ich łaskę. Takie same ryzyko niesie uzależnianie się od sponsorów finansujących w całości koszty dzierżawy. Tu też sprawdza się powiedzenie o łasce pańskiej, która na pstrym koniu jeździ.
Oczywiście, indywidualna własność też niczego nie gwarantuje. Tę jednak łatwo zweryfikować. Jak mówi przysłowie: „Wiedzą sąsiedzi, kto na czym siedzi”. Brak zobowiązań wobec innych (zwłaszcza ewentualnych pretendentów do majątku) oraz szczerość intencji osoby udostępniającej lokal pod Oratorium można stosunkowo łatwo sprawdzić. Przy czym – co ciekawe – takim dobrodziejem nie musi być osoba wierząca. Znany jest przykład zdeklarowanego ateisty z Czech, który nabył wielohektarową posiadłość wraz ze zlokalizowanym na jej terenie kościółkiem. Gdy dowiedział się, jakich szykan ze strony hierarchów czeskiego Kościoła doświadczają wierni Świętej Tradycji udostępnił im swoją własność powodowany zwykłym odruchem protestu wobec tego rodzaju dyktatury.
PIENIĄDZE: NIE OD WSZYSTKICH I NIE NA WSZYSTKO
Liczne dziennikarskie kontakty z wieloma wybrzeżowymi przedsiębiorcami oraz pozytywne doświadczenie w uruchomieniu przed czterdziestu laty wysokonakładowego (od 10 do 14 tys. egz.) Magazynu Zmotoryzowanych „MOTO” z wykorzystaniem ich pieniędzy wpłacanych awansem na poczet przyszłych reklam sprawiają, że nie miałbym specjalnych trudności w uzyskaniu nawet kilkudziesięciotysięcznego wsparcia na cel zdecydowanie bardziej zbożny niż gazeta. Nie poszedłem i nie pójdę tą drogą, ponieważ zawsze trzeba liczyć się z ewentualnością niebezpiecznego uzależnienia od sponsorów, zwłaszcza w tak delikatnej i osobistej materii, jaką jest możliwość kultywowania wiary.
Na budowę Oratorium postanowiłem przeznaczyć wszystkie moje oszczędności oraz – w dalszej perspektywie – pieniądze odkładane co miesiąc z naszych, czyli moich i żony emerytur. Póki co, takie rozwiązanie wystarcza na nieprzerwane zachowanie niezbyt wprawdzie szybkiego ale zauważalnego tempa robót budowlanych. Gdy te zostaną zakończone i może niezbędne okazać się wsparcie zewnętrzne, wówczas ustalimy jego zakres wyłącznie z wiernymi. Czy np. będziemy słuchać Mszy św. na składanych krzesełkach i klękać na styropianowych podkładkach (co jestem w stanie zapewnić sam), czy „wybijemy się” na porządne ławki z klęcznikami, co będzie wymagało solidarnej ofiarności od wszystkich.
Podobny scenariusz przewiduję w wyposażaniu Oratorium w obrazy i figury, choć tutaj powinno być łatwiej czyli taniej. Już dzisiaj jesteśmy w posiadaniu za „Bóg zapłać” pięknych obrazów, w tym Świętej Rodziny, które po śmierci babci jednego z mieszkańców wsi pod Bytowem zalegały w piwnicy. A przecież progu Oratorium jeszcze nie przekroczył ani jeden wierny.
WYBÓR (PRAWIE) ZGODNY Z ZAŁOŻENIAMI
Załączone powyżej zdjęcia dowodzą, że od ponad pół roku jesteśmy po wyborze miejsca budowy Oratorium. Nasuwa się pytanie, czy spełnia ono przedstawione powyżej oczekiwania? Moim zdaniem, niemal w całości, a w niektórych elementach znacznie powyżej założeń. Stało się tak za sprawą bardzo dobrze znanej mi osoby, której personaliów z przyczyn oczywistych nie ujawnię, poprzestając na przydomku Majstra, akurat adekwatnym do jego ponadprzeciętnych umiejętności budowlanych i innych, jakże nieocenionych w realizacji mojego, a teraz tak naprawdę – o czym będzie później i wielokrotnie – naszego przedsięwzięcia.
Majster jest właścicielem gospodarstwa rolnego w okolicach Gdańska. Moją propozycję budowy Oratorium na jego terenie przyjął bez wahania, w dodatku z deklaracją osobistego włączenia się w skrupulatny nadzór nad przebiegiem inwestycji. Co więcej, mimo statusu osoby samotnej i bez jakichkolwiek zobowiązań zagwarantował mi oraz mojej żonie specjalną umową pełne i bezterminowe prawa do wyłącznego dysponowania Oratorium.
Podstawową zaletą wybranego miejsca jest jego lokalizacja. Odległość między np. Fontanną Neptuna na Długim Targu, czyli w ścisłym centrum Gdańska, a gospodarstwem Majstra wynosi niespełna 20 km. To nawet mniej o 3 km niż np. odległość od pozostających w administracyjnych granicach miasta takich dzielnic jak Osowa czy Świbno. Jeszcze bardziej obiecująco wygląda kwestia obszaru zakreślonego 100-kilometrowym promieniem od siedziby Oratorium. Obejmuje on nie tylko Gdańsk, Sopot i Gdynię ale również tak duże miasta jak Elbląg, Wejherowo, Tczew, Starogard Gdański, Malbork, Sztum, Kościerzynę, Pruszcz Gdański, Kartuzy, Rumię, Redę, Nowy Dwór Gdański oraz dziesiątki mniejszych miejscowości i wsi zamieszkałych w sumie przez blisko 2 miliony osób. Co ciekawe, odległość od każdego z wymienionych miast nie przekracza 70 km, do pokonania – też w każdym przypadku – w czasie poniżej godziny.
Nic tylko poświęcić teren pod budowę, odmówić stosowną modlitwę i wziąć się do roboty. Tak też się stało na początku maja br. Kluczowe momenty, jakich doświadczyliśmy w okresie od wbicia łopaty po niedawne zadaszenie i oszklenie Oratorium przedstawię w kolejnych odcinkach naszego „dziennika budowy”. Zapewniam, że nie były to tylko momenty budujące. Szatan nie śpi i w tym przypadku, a może nawet traktuje go jako przypadek szczególny, mobilizujący do jeszcze mocniejszych reakcji. Przekonamy się niebawem, gdyż budowa ciągle trwa i jej następne etapy będą również opisywane w tym miejscu.
Podkreślam raz jeszcze: dziennikarski opis naszej budowy ma w zamyśle być inspiracją dla następnych katolików w Polsce. Owszem, jest to duże wyzwanie ale nie przekraczające możliwości nawet osób średniozamożnych, jeśli zdecydują się na budowę systemem gospodarczym, z wykorzystaniem wiedzy oraz umiejętności własnych i swoich znajomych. Już teraz deklaruję gotowość podzielenia się swoim „inwestorskim” doświadczeniem, a jednocześnie sam oczekuję rewanżu tego samego rodzaju, głównie – informacji o solidnych stolarzach działających w Pomorskiem i gotowych wykonać za przystępną cenę meble do Oratorium, o sklepach z antykami, gdzie można trafić na lichtarze i inne elementy ołtarza w okazyjnej cenie czy o figurach i obrazach do wydobycia z piwnic i wyeksponowania tam, gdzie powinno być ich miejsce. Mówiąc krótko zapraszam do obustronnej współpracy w tym zbożnym dziele.
Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(12.11.2024)
P.S.
Zainteresowanych powyższą propozycją proszę o kontakt pod adresami:
redakcja@polskawolna.pl lub moto@moto.gda.pl