HOMOFILIA – ŚMIERTELNA DLA POLAKÓW CHOROBA
Wprawdzie jako dziennikarz swój stosunek do sodomitów wyrażam dosyć często i jednoznacznie (ostatnio w publikacji „DZISIAJ PEDERASTA, JUTRO PEDOFIL…”) lecz na wieść o organizowanym w Gdańsku w sobotę, 25 maja br. tzw. Trójmiejskim Marszu Równości uznałem, że pora wziąć czynny udział w jednym z kontr-marszów. A miało ich być tym razem sporo, bo ponad dwadzieścia.
Ująłem zatem w prawicę przygotowany specjalnie na tę okazję transparent (o okolicznościach jego powstawania piszę dalej), a do torby wrzuciłem redakcyjnego „Canona”, aby równocześnie nie stracić możliwości fotoreporterskiego zapisu wydarzenia. Na miejscu, czyli w centrum Gdańska zjawiłem się ponad godzinę przed startem pochodu wyznawców LGBT z Targu Rybnego, zaplanowanym na godzinę 14.00.
Niestety, z ponad zapowiedzianych dwudziestu kontr-marszów udało mi się odnaleźć tylko… dwa. Jednemu, ledwie 6-osobowemu i uzbrojonemu w długi transparent, przewodniczyła była gdańska radna PiS Anna Kołakowska, natomiast drugi to inicjatywa „Stop pedofilii”, której konsekwentną i merytoryczną działalność widać m.in. na portalu o tej samej nazwie, konkretnie www.stoppedofilii.pl.
Tu właśnie postanowiłem zakotwiczyć jako demonstrant. Nie bez znaczenia była w tym wypadku osoba jednego z aktywistów ruchu, Macieja Wiewiórki, poznanego przeze mnie znacznie wcześniej jako dzielnego młodego człowieka, który swoją aktywność w walce o prawa dzieci (także poczętych i poddawanych zbrodniczej aborcji) niejednokrotnie przypłacał nękaniem zarówno przez urzędników, jak i wysługujących się im policjantów.
Dodam, że gdański magistrat pod wodzą niejakiej Aleksandry Dulkiewicz, darzącej sodomitów sympatią nie mniejszą niż jej poprzednik, Paweł Adamowicz oraz wdowa po tymże Magdalena, zrobił wszystko, co mógł aby nie dopuścić do „mojego” kontr-marszu. Na szczęście, nie udało się gdyż sąd – i to w dwóch instancjach – był przeciwnego zdania.
Organizatorzy „Marszu Równości” i podwładni Dulkiewicz musieli też przełknąć druga gorzką pigułkę. W obawie przed bezpośrednią konfrontacją z grupą ledwie kilkudziesięciu lecz dobrze przygotowanych technicznie i merytorycznie przeciwników pedofilii (duże banery plus samochód dostawczy służący nie tylko jako ich nośnik ale także zestaw nagłaśniający), w ostatniej chwili zmienili trasę pochodu sodomitów kierując go w boczne ulice Starego Miasta, tj. Podmłyńską, Wielkie Młyny i Rajską. Tranzytowe, trzypasmowe Wały Jagiellońskie i Podwale Grodzkie (przy Dworcu Głównym PKP) pozostały w naszym wyłącznym władaniu!
Uznałem jednak, że moją opinię o sodomitach muszę wyrazić bezpośrednio im samym. Opuściłem więc naszą, chronioną kordonem policjantów, grupę i podążyłem z transparentem na spotkanie z przeciwnikami. Gdy dochodziłem do ul. Rajskiej słyszałem ich gremialne skandowanie „Kochamy Was!”, adresowane do stojących na chodniku „homofobów”.
Niestety, mnie nie kochali. Gdy tylko rozpostarłem swój skromny baner ze zdjęciem zapłakanego chłopca w uścisku zwyrodnialca i z napisem „Dzisiaj PEDERASTA, jutro PEDOFIL!” rychło dane mi było poznać prawdziwe oblicze „gejowskich” wesołków. Ich reakcje ulegały coraz większej eskalacji; najpierw śmiechy i drwiny, potem pamiątkowe zdjęcia „wstrętnego homofoba” z uniesionym środkowym palcem wstawianym przed obiektywy aparatów, a następnie zasłanianie mojego banera swoimi, znacznie większymi. Gdy ten zabieg okazał się nieskuteczny, przyszła kolej na wyzwiska i próby użycia przemocy fizycznej.
Trzeba przyznać, że policjanci stanęli na wysokości zadania. Ochronili mnie przed najgorszym. Niestety, także zmusili do zwinięcia banera i oddalenia się od pochodu LGBT na bezpieczny dystans. Wróciłem więc do samochodu, gdzie zamieniłem baner na aparat fotograficzny. Szkoda, że wskutek swojej aktywności protestacyjnej nie dane mi było sfotografować prezydent Gdańska w pierwszym szeregu sodomitów oraz – co ważniejsze – profanacji przez nich tabernakulum i Hostii, przedstawionej jako… wagina. Mam nadzieję, że ci którzy dopuścili do takiej profanacji – włącznie z prezydent A. Dulkiewicz firmującą swoim stanowiskiem i nazwiskiem pochód dewiantów – ciężko za to zapłacą i to bez czekania na Sąd Ostateczny.
Przykro to pisać lecz – mimo wszystko – nie sam przebieg marszu propagatorów LGBT był dla mnie najsmutniejszym doświadczeniem z sobotniego wydarzenia. Nie wpędziła mnie w pesymizm również jego skala. Sodomitów i ich adoratorów miało być bowiem ponad 6 tysięcy, a było najwyżej od 3 do 4 tysięcy, przy czym co najmniej jedna trzecia tej liczby to przyjezdni spoza Trójmiasta, w tym zza granicy – głównie Niemiec, Holandii i Skandynawii.
Najgorzej odebrałem, po pierwsze – śladowy udział przeciwników dewiacji w zorganizowanych kontr-marszach, po drugie – zauważalną obecność wśród uczestników „Trójmiejskiego Marszu Równości” także osób, które trudno posądzić o skłonności dewiacyjne choćby z uwagi na towarzyszące im dzieci, po trzecie – co najmniej milczące przyzwolenie licznych gapiów na werbalną aktywność sodomitów, wyrażaną nie tylko treściami licznych transparentów (np. „Lepiej być homo, niż ch…”), ale także skandowaniem obleśnych haseł oraz profanowaniem tego, co dla katolików najświętsze.
Tak w społeczeństwie polskim rodzi się HOMOFILIA – zjawisko o niewyobrażalnych skutkach zarówno dla ofiar zboczeńców, jak tych, których ich akceptują, tolerują lub – choćby – lekceważą, nie podejmując adekwatnej reakcji.
Zgubnych konsekwencji tego zjawiska doświadczyłem nie tylko jako aktywny uczestnik protestu przeciw marszowi środowisk LGBT. Trzy dni przed jego terminem postanowiłem zlecić którejś z gdańskich agencji reklamowych, dysponujących drukarnią wielkoformatową, wykonanie banera z przesłaniem adresowanym do męskiej i zarazem rodzicielskiej części Polaków. Na transparencie oprócz wspomnianego wcześniej zdjęcia z zapłakaną ofiarą pedofila miał widnieć napis o następującej treści:
Dzisiaj PEDERASTA,
jutro PEDOFIL
OJCZE!, DZIADKU!
Brońmy nasze DZIECI i WNUKI przed SODOMITAMI
Nie dopuśćmy do ich rosnącej bezczelności i bezkarności,
nie bądźmy bierni wobec tragedii
bezbronnych ofiar zwyrodnialców.
Jak widać, nie ma w powyższej treści nic, co przeczyłoby faktom, a przede wszystkim – było wbrew właściwie pojętemu dobru społecznemu. Za mną stało też prawo prasowe w randze ustawy, zakazujące odmowy realizacji usługi z powodu poglądów wykonawcy odmiennych od tych, jakie prezentuje zleceniodawca.
A jednak profesjonalnie wykonanego banera za znaczącą cenę nie doczekałem. Na pięć przepytanych agencji reklamowych trzy odmówiły od razu, zasłaniając się brakiem czasu, współwłaściciel czwartej (Zem-Art z Gdańska) powiedział wręcz, że usługi nie wykona, bo „przeciwko LGBT nic nie ma”, natomiast Agencja Reklamowa B52 – też z Gdańska – zagrała najbardziej perfidnie; najpierw podjęła się realizacji usługi, by na dzień przed uzgodnionym terminem jej sfinalizowania stwierdzić, że nie zdąży na czas, proponując poniedziałek, czyli dwa dni po marszu choć za taką samą cenę.
Oczywiście, nie miałem żadnej pewności, że następna – szósta z kolei – agencja podejmie się realizacji zlecenia bez pójścia w ślady „profesjonalistów” z B52. Z zerowymi zdolnościami plastycznymi i dysponując ograniczonymi materiałami wykonałem „dzieło” podłej wprawdzie urody i z ograniczoną do minimum treścią ale chyba przemawiające do widzów, skoro pederaści chcieli mnie zlinczować na ul. Rajskiej w centrum Gdańska.
Nad homofilią właścicieli agencji reklamowych trudno jednak przejść do porządku dziennego. Szczególnie dotyczy to współwłaściciela wymienionej wcześniej firmy „Zem-Art” Mariusza B. żyjącego, i to nieźle, z kompleksowej (programy, banery, odzież itd.) obsługi motocrossu, akurat dyscypliny której poświęciłem kawał życia, nie tylko jako ojciec młodzieńca, który ma na swoim koncie m.in. tytuł I wicemistrza Polski w klasie 80 cc.
Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek akurat w tym sporcie spotkał się z homoseksualistami lub sympatykami tychże. Mariusz B. stanowi niechlubny wyjątek w tym względzie, w dodatku – za sprawą wyjątkowo pokrętnej argumentacji. Otóż, mimo ojcowania – jak twierdzi – trojgu dzieciom nie ma on nic przeciwko LGBT ponieważ uważa, że wielu „gejów” stało się takimi z powodów uwarunkowanych genetycznie i trudno ich za to krytykować.
Sęk w tym, że ja też nie mam nic przeciwko „gejom” czyli – przekładając na język polski – pederastom. Pod warunkiem wszakże, że poprzestają wyłącznie na tej dysfunkcji seksualnej i nie usiłują jej rozpowszechniać. Ba, znałem nawet homoseksualistę na najwyższym sportowym poziomie, potwierdzonym złotymi medalami olimpijskimi. Nie wymienię go z nazwiska ponieważ już nie żyje.
Współwłaścicielowi „Zem-Art” pomyliły się jednak pojęcia. LGBT to nie jest pojedynczy homoseksualista, który stał się takim z powodu np. uwarunkowań genetycznych lub doświadczenia gwałtu w młodym wieku. LGBT to cały, starannie reżyserowany i sowicie opłacany (w Polsce głównie przez żydokomunę niemiecką) ruch dewiantów seksualnych walczących o prawo nieograniczonego dostępu do kolejnych ofiar swoich zboczeń, kilkuletnich dzieci nie wyłączając.
Ich w ogóle nie interesuje prawo do zachowania swojej odmienności. Idą znacznie dalej, co jasno wyraził aktualny wiceprezydent Warszawy, pederasta o personaliach Paweł Rabiej. Chcą nie tylko prawnego przyzwolenia na zawieranie związków między sobą ale także na adopcję dzieci. Tymczasem wśród coraz popularniejszych na Zachodzie „małżeństw” homoseksualnych posiadających dzieci, odsetek gwałtów popełnianych na tychże wynosi odpowiednio – 25 proc. dla pederastów i 32 proc. dla lesbijek.
Dzięki swoim publikacjom dysponuję całkiem bogatą bazą adresową sodomitów, nie szczędzących mi w swoich korespondencjach epitetów i „życzeń” trudnych do zacytowania. Mogę udostępnić część z nich Mariuszowi B. w celu np. wysłania jego dzieci na wakacje do któregoś z – sympatycznych niewątpliwe – „gejów”. Warunek; chcę poznać relację z takiego pobytu nie od współwłaściciela firmy „Zem-Art” lecz od jego podopiecznych. Mam przeczucie, graniczące z pewnością, że sam Mariusz B. wyleczy się z homofilii raz na zawsze. Czego życzę również każdemu, kto w ruchu LGBT – systematycznie rozszerzanym na kolejne dewiacje – widzi tylko niegroźne zjawisko społeczne lub zorganizowane upominanie się o demokratyczne prawa.
Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(28.05.2019)