UWAGA, GESZEFCIARZE: ASSETA

W 1987 roku, jako ówczesny kierownik działu ekonomiczno-morskiego „Głosu Wybrzeża”, zainicjowałem cykl artykułów pt. „Uwaga, kantują!” demaskujący finansowe oszustwa na obywatelach znacznie poważniejsze niż np. niedoważanie wyrobów mięsnych w sklepach spożywczych czy wciskanie klientom na rynkach „jaj prosto od chłopa”, choć wcześniej wyjechały prosto z kurzej fermy. Wiedziałem, że ten pomysł chwyci lecz odzew czytelników przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Redakcja wprost zasypywana była listami, których treść – choć często potwierdzona załączoną dokumentacją – zakrawała na fantazjowanie autorów.

Niestety, nie były to fantazje. Przedstawiony powyżej skan artykułu, jaki udało mi się znaleźć w mocno przetrzebionym domowym archiwum to wprawdzie „pryszcz” w porównaniu z innymi opisanymi przypadkami lecz wystarczająco wymowny, aby oddać bezsilność przeciętnego obywatela wobec skali manipulacji dokonywanych także przez firmy z definicji państwowe, w tym wypadku – Przedsiębiorstwo Handlu Opałem i Materiałami Budowlanymi z siedzibą w Warszawie. W skrócie – klient płaci z góry za towar (konkretnie – pustaki), który ma odebrać za miesiąc. Gdy przyjeżdża w umówionym terminie samochodem ciężarowym z przyczepą okazuje się, że w tzw. międzyczasie cena pustaków podskoczyła tak znacznie, że do ich zabrania wystarczy ciężarówka bez przyczepy. Jakby tego było mało jakość towaru znacznie odbiega od tego, co oglądał w momencie opłacania transakcji.

Dzisiaj na ten ewidentny kant z czasów PRL czyli żydokomuny felernej spoglądam niemal z rozrzewnieniem. To co bowiem podczas ostatniego – już ponad 30-letniego – panowania żydokomuny jak najbardziej koszernej wyprawiają z nami firmy symbolizujące „wolny rynek” oraz instytucje – a jakże – „demokratycznego państwa prawa” unaocznia wymownie, iż dla chazarskiej dziczy talmudycznej i jej gojowskich naśladowców nie istnieje pojęcie jakiegokolwiek samoograniczenia w stosowaniu złodziejskiego procederu. Można powiedzieć – wręcz przeciwnie. Nic tak nie rozzuchwala i prowokuje do popełniania dalszych draństw jak bezkarność.

Stąd potrzeba wznowienia cyklu sprzed kilkudziesięciu lat. Choćby dla reporterskiego zapisu realiów III/IV RP, których nie oddadzą media głównego ścieku z dyspozycyjnymi propagandystami udającymi dziennikarzy. Tylko nazwę cyklu musimy zmienić, bo za słowo „kant” będące synonimem słowa „oszustwo” można stanąć przed obliczem „niezawisłego” sądu. Stosowniejsze, także ze względu na skalę zjawiska, wydają się pochodne od słowa „geszeft”. Co ważne – nie dość, że określa ono nieuczciwy interes to jeszcze ma swoje źródło zarówno w języku niemieckim jak i w językach dziczy talmudycznej zwanej żydochazarami (hebrajski oraz jidisz), czyli adekwatnie do etnicznego pochodzenia geszefciarzy najbardziej bezwzględnych.

Zaczynamy od firmy Asseta, określającej się jako marka działająca w obszarze nowoczesnej windykacji”. Z dwóch powodów. Pierwszy to fakt, iż reprezentuje ona segment finansowy o reputacji porównywalnej z kancelariami komorniczymi, a przy tym uciekający się do jeszcze bardziej bezwzględnych metod, wpędzających setki tysięcy Polaków w stres, poczucie zagrożenia i strach najczęściej tylko dlatego, że jakiś „wierzyciel” bezpodstawnie uznał ich za swoich „dłużników” i oczekuje zwrotu wyimaginowanej należności z odsetkami. Powód drugi to osobisty kontakt niżej podpisanego z windykacyjnymi geszefciarzami, co bardzo ułatwia przedstawienie perfidii ich działania.

Nigdy nie sądziłem, że pretekstem do wieloletnich potyczek z instytucjonalnymi wyłudzaczami może okazać się zwykła rezygnacja z usług operatora telewizji cyfrowej, konkretnie Cyfrowego Polsatu. Gdy w 2011 roku prasę ekonomiczną obiegła informacja, że jego właściciel Zygmunt Solorz (właściwie Zygmunt Solorz-Żak z domu Krok) zdecydował się na zakup Polkomtela, operatora sieci telefonii komórkowej Plus GSM za sumę 18 mld zł, sześciokrotnie przekraczającą roczne dochody całego imperium ww. biznesmena, wówczas uznałem za konieczne jak najszybszą rezygnację ze statusu klienta solorzowej telewizji. Głębsze sięgnięcie do kieszeni użytkowników Cyfrowego Polsatu wydawało się tak oczywiste jak amen w pacierzu. Odczułem to na własnej skórze niecierpliwie wyczekując przez kolejne miesiące na termin zakończenia obowiązującej umowy. W końcu doczekałem się. Sprzęt i oświadczenie o rezygnacji z kontynuacji umowy przekazałem za pokwitowaniami. Można by rzec: pozamiatane…

Niestety, nie dla polsatowskich geszefciarzy. Gdy ich ponaglenia o zapłatę niczym nie uzasadnionej kwoty 1.339,58 zł okazały się bezskuteczne, przekazali sprawę do firmy o iście talmudycznej (zapewne specjalnie niezrozumiałej dla gojów) nazwie: Debito Niestandaryzowany Sekurytyzacyjny Fundusz Inwestycyjny Zamknięty z siedzibą w Warszawie. Ten 12 czerwca 2017 roku wystąpił z pozwem o zapłatę ww. kwoty powiększonej o odsetki oraz koszty dodatkowe w wysokości 210,30 zł do Sądu Rejonowego Lublin-Zachód wyspecjalizowanego w tzw. elektronicznym postępowaniu upominawczym, które polega na wydawaniu nakazu zapłaty „z automatu”, chyba że strona pozwana – o ile jest świadoma takiej konieczności – wniesie sprzeciw.

W przeciwieństwie do tysięcy moich rodaków, którzy drogo zapłacili za to przeoczenie, okazałem się akurat w tym momencie stroną świadomą. Sprzeciw wniosłem w terminie, toteż elektroniczny nakaz zapłaty stracił swoją moc w całości i sprawa została przekazana do rozpoznania przez Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe, Wydział I Cywilny. A ponieważ Debito mimo ponaglenia ze strony ww. sądu nie raczyło uzupełnić istotnych braków w pozwie, więc SSR Janusz Puzyna wydał w dniu 2 lutego 2018 roku postanowienie o umorzeniu postępowania. Uzbrojony w prawomocny wyrok sądowy byłem przekonany, że przynajmniej w moim przypadku próba wyłudzenia haraczu przez geszefciarzy reprezentujących Z. Solorza spali na panewce.

Windykacyjnych geszefciarzy nie przekonują nawet prawomocne orzeczenia sądów. Wysyłają kolejne pozwy licząc, że dłużnik nie złoży sprzeciwu lub dokona tego po terminie. A wtedy zapłaci nawet wówczas, gdy nikomu i nic nie zalegał.

I znowu byłem w błędzie. Naciągacze z Debito nie czekając na sądowe rozstrzygnięcie sporu wynajęli jako windykatora wrocławską firmę GetBack S.A. i równocześnie już 24 sierpnia 2017 roku (a więc na ponad pięć miesięcy przed wyrokiem) wystąpili o wpisanie do tzw. Krajowego Rejestru Długów BIG S.A. mojego nieuregulowanego zobowiązania w – ciągle narastającej – kwocie 1.568,37 zł. Konsekwencją tego wpisu, o czym zostałem pouczony, był utrudniony dostęp do korzystania m.in. z usług bankowych i firm pożyczkowych. Tej szykany jakoś nie odczułem, bowiem lichwiarskich kredytów i jeszcze bardziej lichwiarskich pożyczek unikam konsekwentnie.

Najgorsze przyszło ze strony GetBack, zdecydowanego lidera wśród czołowych aferzystów polskiego „wolnego rynku kapitałowego”. Dość powiedzieć, że osławiona gdańska spółka AmberGold okradła swoich klientów na 850 mln zł, gdy tymczasem jej wrocławski odpowiednik zgarnął ponad trzykrotnie więcej, dokładnie 2,6 mld. zł. W tym wypadku liczba poszkodowanych przekracza ponad 9 tys. obligatariuszy oraz 178 firm finansowych, co pośrednio dotknęło dalsze dziesiątki tysięcy klientów trzymających obligacje GetBacku w swoich funduszach.

Jako windykator ww. spółka też nie przebierała w środkach. Oto kilka metod, które zostały zauważone również przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów:

– Stosowanie przymusu i presji poprzez wielokrotnie wysyłanie wiadomości sms i niepokojenie rzekomych dłużników bezpośrednimi rozmowami telefonicznymi.

– Kontaktowanie się z sąsiadami i rodziną „dłużnika”.

– Wysyłanie pism grożących licznymi konsekwencjami bez podania obowiązkowych danych np. nazwy wierzyciela i okoliczności powstania długu, co wykluczało możliwość sprawdzenia, czy roszczenia są zasadne.

– Zlecanie komornikom sądowym przesyłania „dłużnikom” wezwań do zapłaty na drukach opatrzonych… godłem państwa, co sugerowało nieodwołalność egzekucji i skłaniało wiele osób do regulowania nawet zobowiązań bezpodstawnych.

– Wielokrotnie kierowanie do sądów pozwów przeciwko tej samej osobie i całkowite ignorowanie prawomocnych orzeczeń odrzucających żądania windykatora. GetBack nadal prowadził swoje postępowania licząc na błąd konsumenta, który musiał wielokrotnie składać kolejne sprzeciwy do sądu. Gdy tego nie uczynił lub przeoczył wymagany termin, wówczas zapadało orzeczenie na jego niekorzyść, równoznaczne z nieodwołalnym obowiązkiem zapłacenia żądanej kwoty plus bezpodstawnie doliczone koszty sądowe.

Za powyższe manipulacje GetBack został ukarany w grudniu 2018 roku karą ponad 5 mln zł, a nieco poźniej jego funkcjonariusze przeistoczyli się z bezwzględnych egzekutorów w stałych bywalców sądów, oczywiście w charakterze oskarżonych i pozwanych. Siłą rzeczy o kontynuowaniu dotychczasowej działalności windykacyjnej nie mogło być mowy. Tę sprawnie przejęła marka działająca w obszarze nowoczesnej windykacji” czyli wspomniana na wstępie Asseta. W ramach deklarowanej nowoczesności wprowadziła np. telefony ponaglająco-grożące ze strony… Ukraińców, świadomie kaleczących język polski i nie kryjących swojego pochodzenia. W repertuarze znalazły się także zapowiedzi bezpośrednich odwiedzin dłużników.

Na niżej podpisanego tego rodzaju metody jeszcze nie działają. Ponad czterdzieści lat pracy dziennikarza wyspecjalizowanego w demaskowaniu złodziei i oszustów to wystarczająca szczepionka uodparniająca na pogróżki, szantaże i straszenie. Rozumiem jednak sytuację tysięcy „dłużników” – często zbyt wiekowych, zbyt przerażonych i po ludzku tęskniących za dniami bez nachalnych telefonów, aby konsekwentnie stawiać opór windykacyjnemu złodziejstwu. Poddają się więc i płacą mimo, że nikomu i nic nie są winni. Był GetBack, jest Asseta itd. Obcięto jeden łeb windykacyjnej hydrze, wyrósł drugi – kto wie, czy nie groźniejszy. Ukrainiec po drugiej stronie telefonicznego połączenia, a więc raczej w bezpiecznej odległości może być tylko zapowiedzią rozwiązań drastyczniejszych.

I jeszcze coś zamiast epilogu. Pod koniec lutego br. otrzymałem z firmy Asseta pismo ponaglające do kontaktu w sprawie „specjalnej oferty porozumienia dotyczącego spłaty zadłużenia”. Oferta była jednorazowa i ważna tylko do 3 marca br., a kwota której oczekuje Asseta wzrosła do 1.902,71 zł. Oczywiście, nie skorzystałem z tej propozycji. Gdy termin minął zadzwonił telefon. Akwizytorka Assety poinformowała, że rozmowa jest nagrywana. Odpowiedziałem, że ja również włączę dyktafon. Stanowczo nie zgodziła się na taką równoprawność pod rygorem przerwania rozmowy, co chętnie zaakceptowałem. Sposób z dyktafonem polecam gorąco wszystkim nękanym przez windykacyjnych geszefciarzy. Najzwyczajniej preferują straszenie i naciąganie ale bez pozostawiania śladów.

Henryk Jezierski
(17.04.2023)

OTRZYMALIŚMY

Ja też mam do czynienia z Assetą! Operator telefoniczny wystawił mi fakturę na niewykonane usługi. Po prostu nie dostałam faktury, bo przesyłali je nie pocztą tylko inna drogą (z blaszkami, żeby nie podlegały Poczcie Polskiej), a doręczyciel nie miał kodu do domofonu na klatkę, gdzie były skrzynki. Poprosiłam o maila z fakturą i że zapłacę w poniedziałek, bo był chyba późny piątek. Niestety zamiast czekać na zapłatę (do tej pory bez opóźnienia) odłączyli mi możliwość dzwonienia, zostawili tylko połączenia przychodzące. Więc ja zgodnie z zapowiedzią wyłączyłam całkiem stację nadawczo-odbiorczą. Zrezygnowałam zupełnie z usług i tego operatora. Ale fakturę wystawili jakby usługa była świadczona przez cały okres rozliczeniowy. Zapłaciłam za wszystkie rozmowy i abonament za okres kiedy stacja była włączona. Różnica była nieduża nie przekraczała 100 zł. To było ok. 2009 roku.

Niezapłaconą część złodziejskiej faktury firma telekomunikacyjna „sprzedała” GetBack’owi,  Zaczęli do mnie wydzwaniać 4.06.2010 i pisać pisma. Na żadne nie odpowiedziałam, a po kilkudziesięciu bezczelnych telefonach zaczynających się od żądania podania daty urodzenia zaczęłam posługiwać się językiem polskim rynsztokowym, tym najbardziej skondensowanym. Paniusie zaczęły mnie pouczać, jak ja mogę tak mówić? Po którymś razie – a dzwonili codziennie – usłyszałam, że moje rozmowy odsłuchał nawet zarząd. Na to ja: Co? Cały zarząd? No to niech cały zarząd też spi…la!

Nawet gdyby ten dług był prawdziwy, a nie urojony, to i tak sprawa przedawniłaby się po 3 latach. Niestety, ci ludzie zdają się o tym nie wiedzieć, a kiedy im mówię udają głuchych.

Efekt jest taki, że jakiś czas temu przestali dzwonić codziennie i dzwonią jak zatrudnią kogoś nowego, raz na miesiąc. Tylko ja od razu przerywam połączenie, bo nie mam czasu namawiać zatrudnionych tam naiwniaków, żeby sobie poszukali roboty w uczciwej firmie. Polecam.

Drugi sposób to zgłoszenie na policję nękania przez firmę Asseta. Tylko na to też szkoda mi czasu.

A.N.
(17.04.2023)