PRAWO KOPERNIKA
„Wstrzymał Słońce, poruszył Ziemię. Polskie wydało Go plemię”. To oczywiście wierszyk poświęcony Mikołajowi Kopernikowi, o którym uczono w podstawówce za moich czasów (przełom lat 50- i 60-tych minionego wieku). Nie wiem, czy jest on tak dobrze znany również współczesnym małolatom lecz chciałbym przypomnieć, że nasz Wielki Rodak zasłużył się dla europejskiej cywilizacji nie tylko wprowadzeniem teorii heliocentrycznej. Kto wie, czy istotniejszą zasługą Kopernika nie jest sformułowanie prawa, zgodnie z którym pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy. Teoria heliocentryczna potwierdzała bowiem jedynie to, co było faktem od milionów lat, natomiast teza o permanentnym wypieraniu lepszego przez gorsze znalazła wymowne potwierdzenie nie tylko w ekonomii ale także w innych dziedzinach – od techniki poprzez kulturę, aż do stosunków międzyludzkich.
Uniwersalne prawo Kopernika znajduje również odbicie w branży motoryzacyjnej, a zwłaszcza – w coraz krótszym żywocie samochodów. Mniej więcej od początku ubiegłej dekady można zaobserwować świadome działanie producentów mające na celu „wyperswadowanie” klientowi zbyt długiego związku z zakupionym autem. Robi się to różnorodnymi metodami. Najczęstsza to wprowadzanie na rynek nowych lub znacznie zmodernizowanych modeli w okresie nie dłuższym niż trzy, cztery lata co sprawia, że modele poprzednie – choć jeszcze żwawe – starzeją się „moralnie”, wprowadzając tym samym w dyskomfort swoich właścicieli i zmuszając mniej odpornych na marketingowe manipulacje do kolejnej wizyty w salonie.
Metoda druga wiąże się z produkowaniem samochodowych „jednorazówek”. W koncernach powstają specjalne działy odpowiedzialne za opracowanie takiego procesu starzenia wszystkich podzespołów auta, aby „padały” one mniej więcej w tym samym czasie, zwykle po pięciu, sześciu latach. Teraz wystarczy wywindować odpowiednio wysoko ceny części zamiennych, aby użytkownik zbyt przywiązany do dotychczasowego modelu musiał go pożegnać z przyczyn ewidentnie ekonomicznych.
Co gorsze, taki sposób wymuszania częstszych niż dotychczas zmian samochodów odbija się nie tylko na kieszeniach zmotoryzowanych. Skrócenie okresu między premierami nowych modeli wymusza siłą rzeczy skrócenie czasu testowania prototypów. Tę czynność przerzuca się na barki… klientów, którzy ryzykują zdrowiem, a nawet życiem zanim producent usunie najpoważniejsze usterki premierowego modelu. Ba, rosnąca liczba ujawnianych (co też znaczy – nie wszystkich) skandali z wadami fabrycznymi samochodów, zdaje się dowodzić, że producenci świadomie wkalkulowali ten perfidny proceder w koszty swojej działalności.
Przyczyny tego stanu są oczywiste – bezwzględna pogoń za maksymalnym zyskiem, który uczyniono bożkiem współczesnej pseudo-cywilizacji zachodniej. Koncerny samochodowe, coraz częściej kontrolowane kapitałowo przez międzynarodowe korporacje finansowe stają się w rękach ludzi o mentalności lichwiarzy jedynie narzędziem do osiągania celów ekonomicznych. Taki „drobiazg” jak dbanie o wizerunek marki staje się zbędnym, bo kosztownym balastem. Smutne to ale prawdziwe, o czym przekonuje nie tylko samochodowa oferta producentów drugorzędnych.
Oczywiście, w tej konfrontacji między oczekiwaniami kupującego, a – realizowanymi z premedytacją – celami sprzedającego, indywidualny klient zdaje się stać na pozycji z góry straconej. Zaręczam jednak, że tak być nie musi. Wystarczy odrobina odporności na nachalną reklamę, odrobina dociekliwości w analizowaniu ofert, a przede wszystkim – świadomość siły własnych pieniędzy oraz przekonanie, że samochód to tylko pożyteczny środek lokomocji. I nic więcej…Henryk Jezierski
(18.10.2001)