BAŁWANY NA KAŻDĄ PORĘ
Wprawdzie wicepremier Marek Belka wydaje się zbyt ograniczony (może kształcony inaczej?), aby to zrozumieć lecz zaręczam, że centralne położenie Polski w Europie ma – jak wszystko w życiu – swoje plusy i minusy. Na przykład w okresie wojen traciliśmy na nim bardzo, gdyż nasz kraj stawał się dogodnym szlakiem przemarszu dla walczących armii. Z kolei w okresie pokoju mogliśmy odcinać kupony od naszego położenia, stając się krajem tranzytowym dla handlu między Wschodem i Zachodem oraz Północą i Południem. Historycznych przykładów takiego wykorzystywania naszej „renty geograficznej” jest aż nadto lecz nie docierają one do rzeczonego W. Belki, święcie przekonanego że wystarczy spojrzeć na mapę Europy, aby nie mieć wątpliwości co do potrzeby zasilenia przez Polskę szeregów UE. Przedtem był zapewne równie święcie przekonany o konieczności zrzeszenia się w RWPG…
Centralnoeuropejskie położenie Polski ma także swoje konsekwencje pogodowe. Nie możemy wprawdzie pochwalić się tak wieloma gorącymi i słonecznymi dniami jak np. Turcja czy Sycylia ale też nie nękają nas trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów. Wskutek pozostawania w strefie zmiennych wpływów klimatu kontynentalnego z jednej i atlantyckiego z drugiej strony doświadczamy co jakiś czas obfitych opadów deszczu bądź śniegu. Co jakiś czas lecz wystarczająco często, aby móc przewidzieć tego rodzaju „niespodzianki”.
A jak to wygląda w realiach? Wystarczy przypomnieć sobie to co działo się na polskich drogach pod koniec ubiegłego i z początkiem tego roku. Sądziłem, że w zapomnienie poszła już militarna terminologia komunistycznej propagandy, nawołującej niegdyś do walki klas, zwierania frontu antyimperialistycznego, a nawet wojny o… pokój. Ależ skąd! Tow. Leszek Miller i jego wasale nie dopuścili do zaniechania tej chlubnej tradycji. Zmienili tylko przeciwnika. Kułaków, zaplutych karłów reakcji i imperialistów z powodzeniem zastąpiły opady śniegu, zaspy i gołoledź. Podobna metamorfoza objęła również praktyczny wymiar „wojny” z zimą.
Stawiane niegdyś już na jesieni płotki przeciwśnieżne wzdłuż dróg oraz sprawne piaskarki i pojazdy uzbrojone w pługi zastąpione zostały dziesiątkami bałwanów próbujących za pośrednictwem mediów, zwłaszcza publicznej telewizji, przekonać obywateli, że wszystkiemu winni są kierowcy, bo wyjechali na drogi (vide: wypowiedź wicepremiera Marka Pola dorównująca głębią intelektu teorii geograficznego musu wyrażonej przez wicepremiera M. Belkę), brak wystarczających środków finansowych (zapewne chodziło o wynagrodzenia dla większej rzeszy bałwanów) oraz kaprysy aury, która nie powinna zaskakiwać środkowoeuropejskiego kraju opadami śniegu w środku zimy. Urzędowym bałwanom solidarnie wtórowali liczni propagandziści. Tym z kolei zdecydowanie łatwiej przychodziło epatować odbiorców relacjami o zasypanych wioskach, nadawanymi z pokładu śmigłowców niż jasno i krótko zapytać – nawet bez wychodzenia ze studia – na co idą pieniądze z podatków?
Aby nie było wątpliwości i posądzenia niżej podpisanego, że zimowy kataklizm wykorzystuje do jakiejś walki politycznej. Po pierwsze – „MOTO” to nie „Trybuna”, która w poprzednich latach ochoczo wyliczała rządowi Jerzego Buzka kolejne ofiary śmiertelne mrozów, a tej zimy zaprzestała tego procederu, zapewne dlatego, że ofiar śmiertelnych jest znacznie więcej, choć rząd bardziej swojski… Po drugie – bolszewia z nalepką AWS czy UW działa tak samo „skutecznie” jak bolszewia pod sztandarem SLD i UP i nic tu nie pomogą specjalnie preparowane, sztuczne podziały na prawicę i lewicę. Wystarczy choćby przypomnieć sobie, jak wyglądała operatywność i skuteczność instytucji państwowych podczas ubiegłorocznej powodzi, gdy stery władzy trzymali dzisiejsi opozycjoniści.
Po prostu – ten typ tak ma. Do zmagań z przypadłościami klimatu (w naszych realiach takimi jak obfity deszcz czy śnieg) potrzebna jest Baza, a bolszewicy zawsze preferowali „pracę” w Nadbudowie. Prędzej więc przeznaczą społeczne pieniądze na kolejny etat pełnomocnika ds. „walki z klęskami żywiołowymi” niż zainwestują w płotki, pługi i piaskarki oraz ludzi obsługujących ten sprzęt. Świadomy tego faktu od lat trzymam na podorędziu kilka łopat, łańcuchy przeciwśnieżne na koła, żeglarską pompkę do usuwania wody z zęz i kilkanaście metrów węża ogrodowego. Doświadczenia z lipcowej powodzi i grudniowo-styczniowej zawiei przekonały mnie po raz kolejny, jakim dobrodziejstwem okazuje się własna zapobiegliwość oraz instynktowny brak zaufania do bolszewickich deklaracji o państwie opiekuńczym i przyjaznym dla obywatela.
Strzeżmy się bałwanów odpornych na każdą porę roku.
Henryk Jezierski
(16.02.2002)