JAKI ZNAK TWÓJ?
Jeszcze piętnaście, dwadzieścia lat temu „repertuar” znaków naklejanych na tylną szybę, bagażnik lub zderzak samochodu, był stosunkowo skromny, by nie powiedzieć – ubogi. Zdecydowanie dominowały przepisowe „peelki”, przemieszane z rzadka przez „zielone listki” wyróżniające kierowców początkujących lub – cokolwiek egzotyczne w kraju zza żelaznej kurtyny – znaki firmowe globalnych producentów napojów, papierosów czy radioodtwarzaczy samochodowych. Ot, taki pejzaż, wymuszony przez ówczesną rzeczywistość gospodarczą oraz wyraźną niechęć obywateli do zbyt dalekiego wyjeżdżania przed szereg przeciętnych użytkowników dróg i zwracania na siebie uwagi innych, funkcjonariuszy „drogówki” nie wyłączając.
Dzisiaj pod tym względem mamy do czynienia wręcz z rewolucją, przy czym świadomie pomijam tutaj tzw. stickery naklejane w celach marketingowych czyli po to, aby identyfikować samochód z konkretną firmą i jej produktami lub informować potencjalnych klientów o firmowych „namiarach”. Do porządku dziennego można przejść również nad nalepkowym folklorem w postaci dłoni z wysuniętym palcem środkowym (co sugeruje, że właściciel samochodu jest skończonym ch… i ten właśnie organ zastępuje mu głowę) albo schematycznych pozycji seksualnych rodem z „Kamasutry”, każących domyślać się kierowcy-impotenta nadrabiającego brak chuci rzeczywistej chucią werbalną, czyli propagandową i na pokaz. Oczywiście, nie muszę dodawać, że obydwa typy kierowców z uwagi na ich zakompleksienie wymagają szczególnej ostrożności ze strony innych użytkowników dróg, gdyż nigdy nie wiadomo, co strzeli do łba ch… lub impotentowi.
Wielokroć bardziej interesuje mnie jednak mentalność ludzi, którzy potrafią dorobić ideologię do rzeczy tak prostej i tak oczywistej jak nalepka identyfikująca kraj, którego są obywatelami. Czarne litery „PL” na białym tle mają sens zrozumiały nie tylko dla obywatela kraju położonego w centrum Starego Kontynentu, jako skrót od wyrazu „Polska”. Taką samą, prostą zależność między oznaczeniem literowym, a pełną nazwą kraju można odczytać posługując się językami szczególnie popularnymi, np. angielskim (Poland), niemieckim (Polen), hiszpańskim, francuskim i włoskim (Polonia), a nawet – po fonetycznym odczytaniu cyrylicy – rosyjskim (Polsza). Tymczasem w samej Europie można wskazać wiele przykładów, gdzie taka zależność nie występuje i to bez podpierania się naszą, specyficzną cokolwiek, wymową. Dość wymienić takie kraje jak Szwajcaria ukryta pod inicjałami CH, Niemcy (D), Estonia (EW) czy Hiszpania (E).
A jednak to co proste i logiczne trafiać może tylko do przekonania ludzi rozumnych bowiem rzeczona nalepka z napisem „PL” od około dziesięciu lat jest obiektem szczególnych manipulacji ze strony bądź to ewidentnych głupców, bądź to wyrachowanych manipulatorów, zakompleksionych z powodu braku polskich (czytaj: europejskich) korzeni i wskutek tego próbujących spreparować nam Europę na swoją, internacjonalistyczną modłę.
Zacznijmy od pierwszych. Otóż głupcy wymyślili sobie, że skoro w 1989 roku Polska Rzeczpospolita Ludowa (PRL) została przemianowana na Rzeczpospolitą Polską (RP) to trzeba odnotować ten fakt również na nalepkach samochodowych. W swym „reformatorskim” zapale zapomnieli jednak zajrzeć do pierwszego lepszego kalendarza kierowcy. gdzie jak wół stoi, że symbol „RP” przypisany został… Filipinom. Tym sposobem z centrum Europy zostaliśmy rzuceni na bardzo Daleki Wschód.
Bardziej przebiegli, co oczywiste, okazali się manipulatorzy. Mając mocne wsparcie w przeflancowanych na „wolne i demokratyczne” mediach wbili biedną „PL-kę” na niebieskie tło, a następnie otoczyli kilkunastoma gwiazdami, jako żywo przypominającymi te z czerwonego sztandaru ZSRR. Tym sposobem symbol Unii Europejskiej, będącej niczym innym – co widać coraz wyraźniej – jak brukselską wersją bolszewii, uczyniono znakiem Europy nie tylko lepszej, ale także jedynie słusznej i w związku z powyższym pozostającej obiektem marzeń.
Oczywiście, nie zamierzam przekonywać do zerwania nalepek z „PL-ką” w otoczeniu gwiazd ludzi, którzy doskonale wiedzą, co czynią propagując ten, jakże niebezpieczny dla Polski i cywilizowanej Europy, związek. Pozwalam sobie jednak na krótką lekcję historii dla Polaków, którzy jeżdżą z rzeczonymi nalepkami powodowani jakimś euro-kompleksem.
Tak się bowiem składa, że to nie Anglicy, Niemcy czy Francuzi lecz nasi pradziadowie i ojcowie ratowali Stary Kontynent przed utratą cywilizacyjnej tożsamości. Gdyby nie szarża husarii dowodzonej przez króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem, dzisiejsi dumni obywatele państw UE chodziliby w szarawarach i walili czołami o ziemię w muzułmańskich pokłonach. Gdyby nie „cud nad Wisłą” w 1920 roku i powstrzymanie przez Polaków wojsk sowieckich podążających w stronę Niemiec (gdzie już czekały czerwone komitety) dzisiejsi dumni obywatele państw UE nie patrzyliby z wyższością na kraj tak ciężko doświadczony przez praktyczną realizację markistowsko-leninowskiej ideologii. Ideologii, dodajmy, najbardziej zbrodniczej w historii ludzkości.
Jestem w stanie wyobrazić sobie Europę np. bez Ho(mo)landii, zwłaszcza po zadekretowaniu w tym kraju prawa do zabijania (tzw. eutanazja) oraz prawa do adoptowania dzieci przez pedałów i lesbijki. Bez Polski ten wariant jest niemożliwy. Przynajmniej w odniesieniu do Europy w jej cywilizowanym, EUROPEJSKIM pojęciu. I tę oczywistość polecam uwadze kierowców czujących się nieswojo z powodu posiadania na samochodzie „PL-ki” w jej tradycyjnej, bezgwiazdkowej formie.
Henryk Jezierski
(16.05.2001)