MATOŁA ZNAK: MIGACZA BRAK
Twierdzenie, iż co najmniej 70 proc. polskich kierowców, włącznie z policjantami oraz instruktorami nauki jazdy, nie posiada podstawowych kwalifikacji do prowadzenia samochodu, zakrawa wręcz na prowokację. Aby jednak przekonać się o zasadności tej tezy, nie trzeba sięgać do prac naukowych lub statystyk z zakresu bezpieczeństwa ruchu drogowego. Wystarczy, np. stojąc w korku na pasie do lewoskrętu, policzyć w ilu pojazdach przed nami pulsuje światło lewego kierunkowskazu względnie dokonać takiej samej operacji wobec pojazdów opuszczających rondo, gdy obowiązuje włączenie kierunkowskazu prawego.
Gdańscy użytkownicy samochodów znają aż nadto dobrze obrazki (zwłaszcza poranne) z ul. Nowe Ogrody, na wysokości Urzędu Miejskiego po stronie prawej oraz – uwaga! – Komendy Miejskiej Policji po stronie lewej. Jadąc w kierunku Głównego Miasta mamy do dyspozycji dwa dobrze oznakowane pasy; prawy do jazdy w prawo lub na wprost oraz lewy do jazdy w lewo lub również na wprost. Racjonalnie myślący kierowcy widząc na lewym pasie samochody nie sygnalizujące „migaczami” zamiaru skrętu w lewo mają prawo sądzić, że ruszą one niezwłocznie po zapaleniu się zielonego światła dla ruchu w kierunku Głównego Miasta, czyli na wprost. Niestety, nie ruszą. Racjonalnie myślący kierowcy będą zatem czekać kolejne dziesiątki sekund aż zapali się zielone światło pozwalające na skręt w lewo. Będą czekać i pomstować w duchu (czasami głośno) na durniów przekonanych, że włączenie ich kierunkowskazu nie obowiązuje, ponieważ znaki pionowe i poziome oprócz jazdy na wprost dopuszczają także skręcenie w lewo.
Niestety, konsekwencje braku elementarnej umiejętności przepisowego operowania dźwigienką przy kierownicy nie ograniczają się li tylko do zakłócenia płynności ruchu oraz marnotrawstwa czasu, które każdego dnia w skali całego kraju można liczyć w setkach tysięcy bezpowrotnie straconych godzin. Przyzwyczajenie staje się drugą naturą, zatem dureń ignorujący obowiązek sygnalizowania skrętu z czasem nie użyje kierunkowskazu także przy zmianie pasa ruchu lub przed ruszeniem z pobocza na jezdnię narażając innych użytkowników dróg nawet na utratę życia (vide: wypadki z udziałem motocyklistów zaskakiwanych nie sygnalizowanymi manewrami kierowców samochodów).
Art. 22 pkt. 5 ustawy Prawo o ruchu drogowym mówi wyraźnie: „Kierujący pojazdem jest obowiązany zawczasu i wyraźnie sygnalizować zamiar zmiany kierunku jazdy lub pasa ruchu oraz zaprzestać sygnalizowania niezwłocznie po wykonaniu manewru”. Nie ma tutaj żadnego miejsca na wyjątki w postaci jazdy po pasie oznakowanym jako przeznaczony tylko do jazdy w lewo lub w prawo.
Szkoda tylko, że ów przepis egzekwowany jest sporadycznie także wówczas, gdy jego łamanie można stwierdzić bez pościgu policyjnym radiowozem wyposażonym w wideorejestrator. Wystarczy odwołać się do podanego wcześniej wcześniej przykładu z gdańskiej ulicy Nowe Ogrody, gdzie blokowanie pasa przez kierowców nie sygnalizujących lewoskrętu dzieje się każdego dnia w dziesiątkach przypadków i na oczach funkcjonariuszy z pobliskiej Komendy Miejskiej Policji. A wystarczyłoby tylko wysłać jednego z nich – choćby pieszo – na skrzyżowanie oddalone o skromne kilkadziesiąt metrów albo – to jeszcze łatwiejsze – spojrzeć na kamery monitoringu, których w tym miejscu aż nadto. Wprawdzie w taryfikatorze mandatów „utrudnianie lub tamowanie ruchu poprzez niesygnalizowanie lub błędne sygnalizowanie manewru” określone zostało dwoma punktami karnymi oraz sankcją nie przekraczającą 200 zł lecz to też dla większości kierowców kwota o równowartości co najmniej jednego dnia pracy i może zaboleć.
Wśród osób łamiących art. 22 pkt. 5 kodeksu drogowego dominują „inteligentni inaczej” (także z wyższym wykształceniem prawniczym), którzy są przekonani, że jazda po pasie oznaczonym tylko do lewo- lub prawoskrętu zwalnia ich z obowiązku sygnalizowania tak oczywistego manewru. Ciekawy jest również casus kierowców hołdujących praktyce przypisywanej od kilkudziesięciu lat taksówkarzom. Używają oni wprawdzie kierunkowskazów, tyle że nie do sygnalizowania zamiaru skrętu lecz jego aktualnego… wykonywania. Technicznie wygląda to tak, że dźwigienka kierunkowskazu przesuwana jest przez delikwenta w górę lub w dół razem z ruchem kierownicy; odpowiednio w prawo lub w lewo. Nie wypada nic innego, jak zaapelować do kierowców reprezentujących obydwie, wyżej wskazane „szkoły”.
Zacznijmy od „inteligentnych inaczej”:
Używanie kierunkowskazów to jeden z nielicznych, prawnie dopuszczalnych, a nawet – nakazanych, sposobów zewnętrznego komunikowania się między kierowcami. Tu nie ma takich ograniczeń, jak np. w przypadku używania sygnałów dźwiękowych czy świateł awaryjnych, nie mówiąc już o zakazanym „miganiu” światłami drogowymi w celu ostrzeżenia przed patrolem policyjnym uzbrojonym w radar. Proszę zatem używać dźwigienki przy kierownicy zgodnie z jej przeznaczeniem oraz wymogami kodeksu drogowego. Jazda po pasie z nakazanym kierunkiem w lewo lub w prawo nie jest tu żadnym argumentem. Choćby dlatego, że widząc przed sobą samochód nie sygnalizujący zamiaru skrętu mam prawo przypuszczać, że jego kierowca z przyczyn nadzwyczajnych (vide: zauważona awaria zawieszenia lub konieczność ratowania dziecka z tylnego siedzenia, które udławiło się chipsami) zamierza jechać dokładnie na wprost, np. na skwer oddzielony od pasa dla lewo- lub prawoskrętu linią ciągłą, a nawet krawężnikiem. To są sytuacje rzadkie wprawdzie, ale możliwe, a ich dramaturgia wydaje się wystarczająco poważna, aby na drugiej szali położyć taki drobiazg, jak nieznaczny ruch dźwigienką kierunkowskazu.
I jeszcze apel do naśladowców jazdy a’la taksówkarz:
Działaniem absolutnie bezsensownym jest włączanie kierunkowskazu akurat w momencie, gdy samochód już skręca. Ten manewr inni użytkownicy drogi dostrzegają bowiem co najmniej tak samo szybko i tak samo wyraźnie, jak pulsowanie „migacza”. Niestety, pozbawieni są kodeksowego prawa do wcześniejszego otrzymania informacji o zamierzonym manewrze kierowcy jadącego przed nimi. Tym sposobem „migający” dopiero w momencie obracania kierownicą praktycznie niczym nie różnią się od tych, którzy uważają użycie kierunkowskazu za zbędne.
Nagminne lekceważenie tak istotnego dla bezpieczeństwa ruchu drogowego obowiązku, jakim jest wyprzedzające sygnalizowanie swoich manewrów, prowokuje do zadania pytania o przyczyny tego stanu. Mam swoją teorię w tej kwestii. Otóż, daleko zaawansowana i ciągle postępująca mongolizacja Polski przez kilkumilionową armię „repatriantów” z desantu stalinowskiego i „osadników” z desantu hitlerowskiego oraz wysługujących się im durniów (często etnicznych Polaków) musiała znaleźć swoje odbicie także w tym, o dzieje się na naszych drogach.
Jest całkiem zrozumiałe, że kresowy potomek np. żyda chazarskiego nawet w 55 pokoleniu pozostaje genetycznie zaprogramowany na reakcje typowe dla koczownika przemierzającego bezkresne stepy na grzbiecie konia, użytkowanie którego nie wymagało sygnalizowania zmiany kierunku. Przy okazji – powyższe zdjęcie przekonuje, że lekceważenie obowiązku używania kierunkowskazów było powszechnym nawykiem także podczas żydokomuny w wersji PRL-owskiej, gdy na drogach królowały Polonezy. Niestety, podpis pod tą ilustracją z odniesieniem do plebejskiego pochodzenia tych, którzy nie „migają” każe domyślać się autora o żydochazarskich korzeniach. Polscy chłopi bowiem w przeciwieństwie do azjatyckich koczowników nie używali koni do jazdy na oklep lecz zaprzęgali do furmanek. A dla kierowcy takiego zestawu sygnalizowanie zamiaru skrętu przy użyciu jednej z rąk było na wagę szczęśliwego powrotu do zagrody.
Jeśli do wrodzonego analfabetyzmu technicznego żydochazarów dorzucić ich talmudyczne przekonanie o wyższości nad gojami, wówczas lekceważenie obowiązujących przepisów wydaje się nie tyle czymś dopuszczalnym, co wręcz obowiązkowym. A taką postawę chętnie podchwytują szabas-goje o szerokim spektrum społecznym – od umięśnionych ABS-ów (Absolutny Brak Szyi), poprzez wielu posiadaczy luksusowych aut (dała Bozia pieniądze, rozumu poskąpiła) aż do „inteligentów” z dyplomami magistrów po uczelniach na solidnej podbudowie WUML, czyli wieczorowych uniwersytetów marksizmu-leninizmu. To towarzystwo na pewno nie skala się wysiłkiem intelektualnym niezbędnym do uruchomienia dźwigienki kierunkowskazu.
Stąd propozycja delikatnego perswadowania niestosowności łamania art. 22 pkt. 5 kodeksu drogowego, np. z użyciem tytułowego hasła. Wierzę, że powinno dotrzeć przynajmniej do tych, którzy nie chcieliby uchodzić za matołów, albo – co jeszcze gorsze – mongołów.
Henryk Jezierski
(23.07.2024 – aktualizacja)