GIETRZWAŁD: PIERWSZY KUBEŁ WODY NA BUTNE GŁOWY?
Gdyby nie stawka konfliktu, obrońcy Sanktuarium Maryjnego w Gietrzwałdzie mieliby powody do szczególnej satysfakcji. Jednak nie mają jej zupełnie, ponieważ po pierwsze – walczą nie w interesie swoim lecz milionów polskich katolików, po drugie – miejsce uznanych objawień Matki Boskiej dewastowane jest nadal i – co gorsze – w coraz szybszym tempie.
Dowodów na wcześniejsze ostrzeżenia pod adresem kościelnego inwestora „ołtarza polowego” (Archidiecezja Warmińska na czele z abp. Józefem Górzyńskim) oraz urzędników odpowiedzialnych za dopuszczenie do tej inwestycji i brak nadzoru nad jej przebiegiem mamy aż nadto i to bez opuszczania niniejszego portalu. Wystarczy wspomnieć APEL W OBRONIE SANKTUARIUM z 3 maja br. wystosowany przez Andrzeja Ryfę, reprezentującego grupę wiernych zaniepokojonych tym, co zaczyna dziać się na gietrzwałdzkim błoniu, a także kilka naszych publikacji, w tym GIETRZWAŁD: SANKTUARIUM DO LIKWIDACJI? z 28 kwietnia br. oraz SANKTUARIUM W GIETRZWAŁDZIE: DEWASTACJA POD SPECJALNYM NADZOREM z 26 maja br. Niestety, zarówno te, jak i inne ostrzeżenia okazały się całkowicie nieskuteczne.
Pierwsze efekty bezkarności połączonej z ignoracją można było poznać w ubiegły wtorek, 23 sierpnia br., gdy nad Gietrzwałdem przeszła gwałtowna ulewa. Podobne występowały wcześniej lecz nadmiar wody wchłaniany był siłami natury, głównie przez rozległe łąki sprawiające, że zarówno dwie drogi prowadzące do Cudownego Źródełka (piesza i samochodowa), jak i kapliczki wzdłuż Alei Różańcowej pozostawały praktycznie bez uszczerbku. Teraz jednak woda „zaatakowała” teren budowy firmowanej przez abp. Górzyńskiego, a to rzecz niedopuszczalna.
Poszły zatem w ruch koparki i łopaty. Podczas wykonywania drenów pozwalających jak najszybciej usunąć wodę spod fundamentów „ołtarza polowego” nie oglądano się na takie „drobiazgi” jak zniszczenie nawierzchni obydwu dróg, czy trwałe uszkodzenie korzeni drzew. Fotografie ilustrujące ten materiał – jakkolwiek wykonane standardowym smartfonem – wystarczająco wymownie oddają skalę dokonanych zniszczeń.
W środę, 24 sierpnia br. próbowałem interweniować nie jako osoba prywatna lecz publiczna (taki status mają dziennikarze) u Pawła Rojczyka, powiatowego inspektora nadzoru budowlanego w Olsztynie. Na pierwszy rzut oka trafiłem dobrze – dla mojego rozmówcy budowa na terenie gietrzwałdzkiego sanktuarium nie była czymś nieznanym. Ba, odwiedził ja całkiem niedawno, gdyż dwa dni wcześniej czyli w poniedziałek, 22 sierpnia br. Po wtorkowej ulewie odwiedzić jeszcze nie zdążył. Liczyłem zatem, że moją rozmowę potraktuje przynajmniej jako sygnał do służbowego – co podkreślam – wyjazdu do miejscowości odległej o zaledwie kilkanaście kilometrów. W razie potrzeby zadeklarowałem też udostępnienie zdjęć ilustrujących skalę zniszczeń spowodowanych przez pracowników budowy. Nic z tych rzeczy. Pana Rojczyka bowiem wielokroć bardziej interesowała osoba zgłaszającego niż interwencja w sprawie, którą zgłaszał.
Tu niezbędna wydaje się dygresja osobista. Przez dziesięć lat, przed przejściem na inżynierską emeryturę pracowałem w ówczesnym Zarządzie Dróg i Zieleni w Gdańsku, głównie jako Dyżurny Inżynier Miasta. Wraz z czwórką kolegów przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu czuwaliśmy nad całą infrastrukturą półmilionowego Gdańska, reagując jak najszybciej i – co ważne – skutecznie na sygnały zgłaszane przez mieszkańców; od wyrwy w jezdni, poprzez zalodzony chodnik czy wypływ wrzątku z uszkodzonej sieci ciepłowniczej, aż po pękającą i grożącą zawaleniem konstrukcję wiaduktu nad magistralą kolejową.
Usuwanie zgłoszonych awarii wymagało najczęściej kontaktu z wyspecjalizowanymi ekipami technicznymi ale też nie brakowało zgłoszeń kierowanych do urzędników pracujących w licznych instytucjach samorządowych – od Urzędu Miasta do np. Gdańskiego Zarządu Nieruchomości Komunalnych. Moich rozmowców dzieliłem na dwie grupy. Pierwszą stanowili normalni urzędnicy, rozwiązujący przedstawiony problem w miarę szybko i zgodnie ze swoimi kompetencjami. Grupa druga – określana przeze mnie jako biurwy – wyspecjalizowana była w tzw. spychotechnice; od kierowania petenta pod inny adres po zmuszanie go do spełnienia dodatkowych formalności bądź zniechęcanie odległymi terminami lub nikłymi szansami na pozytywne załatwienie sprawy.
Niestety, wszystkich urzędników z jakimi miałem kontakt w sprawach dotyczących dewastowania Sanktuarium Gietrzwałdzkiego – zarówno bezpośredni, jak i telefoniczny bądź dzięki lekturze podpisywanych przez nich dokumentów – zakwalifikowałbym bez wahania do miana biurew. W wypadku inspektora nadzoru budowlanego P. Rojczyka właściwsze byłoby nawet zastosowanie określenia: biurwa z zacięciem szpiclowskim. Dokładnie tak odebrałem jego reakcję na mój sygnał o dewastacji dokonanej przez wykonawców „ołtarza polowego”. Zamiast zadeklarować przynajmniej szybkie sprawdzenie zasadności otrzymanej informacji, zażądał abym skontaktował się z nim przez… ePUAP w celu sprawdzenia i potwierdzenia moich danych osobowych, co wcale nie gwarantowało, że interwencja zostanie podjęta. W podobny zresztą sposób potraktowane zostały inne osoby wystepujące w tej samej sprawie.
Nigdy nie miałem i nadal nie mam złudzeń co do wysokiej jakości pracy urzędników w Gdańsku lecz to, co demonstrują ich odpowiednicy z Olsztyna i Gietrzwałdu zakrawa na jakiś posowiecki rezerwat.
Henryk Jezierski
(29.08.2022)