ZŁODZIEJ DOWARTOŚCIOWANY
Czy rabuś może robić za szeryfa? Na to pytanie odpowiadam od razu i z przekonaniem, jakie daje nie tylko fabuła paru westernów: Tak, może ale po co mu to ułatwiać? Tego rodzaju skojarzenie nasunęło mi się po obejrzeniu telewizyjnej migawki, w której jeden z dealerów samochodowych pytany o przyczyny stagnacji w interesie wskazał zdecydowanie na prywatny import samochodów używanych, z których 100 proc. (słownie: sto procent!) to auta powypadkowe. Kontekst powyższej tezy adresowany był wyraźnie do urzędników centralnych, którzy powinni – tak przynajmniej sugerował to wspomniany dealer – wydać dekret ograniczający dotychczasowe możliwości sprowadzania pojazdów zza granicy na własną rękę, zmuszając tym samym amatorów „czterech kółek” do realizacji swoich marzeń wyłącznie w autoryzowanych salonach.
Jedna krótka wypowiedź, a jakże wielki ocean głupoty i braku wyobraźni, przy czym świadomie pomijam tu komentowanie ewidentnego kłamstwa, jakim jest stwierdzenie, że prywatnym importem objęte są wyłącznie samochody powypadkowe.
Uczestnik wolnej gry rynkowej próbujący wykluczyć z tejże gry faktycznych bądź domniemanych konkurentów poprzez wymuszenie na władzy stosownego dekretu przypomina, jako żywo, właściciela dopiero co okradzionego domu, który zgłasza się do złodzieja z prośbą, by ten raczył… obrobić również sąsiada.
Nawet średnio zorientowany obywatel wie, że zasadniczy wpływ na gwałtowny spadek sprzedaży nowych samochodów w Polsce miała polityka fiskalna rządu (zasługująca na miano zwyczajnej lichwy) oraz stosowanie przez krajowych (nie mylić z polskimi) producentów bezwzględnej polityki cenowej. Z jednej strony rosnąca akcyza na paliwa i samochody oraz wysokie stopy procentowe kredytów, z drugiej – ustalanie europejskich cen na auta wytwarzane przez fachowców wynagradzanych kilkakrotnie niżej niż za Łabą… Oczekiwanie, że w tej sytuacji przeciętny Polak zrezygnuje z trzech posiłków dziennie i kurtki na grzbiet tylko po to, by wejść w posiadanie pachnącego nowością „cacka” i zrobić tym samym przyjemność specjalistom od drenowania rynku, spaliło najzwyczajniej na panewce. Stąd poirytowanie i próby szukania winnych nie tam, gdzie trzeba.
Oczywiście, udający szeryfa złodziej chętnie skorzysta z sugestii swojej ofiary, która sama wskazuje palcem na kolejny, łakomy kąsek. Ponieważ rządowi „ekonomiści” przedobrzyli z akcyzami na paliwa i samochody, tracąc poważne wpływy z podatku dochodowego i VAT, zależnego przede wszystkim od liczby samochodów sprzedawanych w salonach (bo są to samochody najdroższe), więc ochoczo sięgnięto po próbę oskubania importerów samochodów używanych. Już 11 stycznia br. dowiedzieliśmy się o projekcie wprowadzenia nowej, specjalnej akcyzy na auta używane sprowadzane zza granicy, liczonej proporcjonalnie do ich wieku – 6 proc. za pojazd roczny, 12 proc. za dwuletni itd.
Cytowany wcześniej dealer może więc triumfować, bowiem jego życzeniu stało się zadość. Zaręczam jednak, iż jest to zwycięstwo pozorne. Rodacy i tak obejdą tę urzędniczą blokadę, np. sprowadzając do kraju auta niemal fabrycznie nowe (minimalna akcyza!) lecz bardzo tanie, bo… kompletnie rozbite. Salony nie odczują specjalnego napływu klientów, natomiast na naszych drogach pojawią się samochody czterośladowe, niebezpieczne wielokroć bardziej od pojazdów wprawdzie starszych lecz bezwypadkowych. Znów skorzysta armia darmozjadów, czerpiących garściami z budżetu państwa.
Takie są jednak konsekwencje zwykłej głupoty oraz naiwnego przekonania, że złodziej oskubie tylko te ofiary, które zostaną mu wskazane.
Henryk Jezierski
(31.01.2001)